Taki wieczór!


Będzie na gorąco, póki pamiętam dobrze wczorajszy wieczór. Działo się! Właściwie nie liczyłem na wiele. Ot chciałem sprawdzić jak obecnie wygląda jedna z pobliskich rzeczek, niegdyś licznie zasiedlana przez pstrągi. Obraz ze stycznia dawał nadzieję na spotkanie choćby z drobnymi potokowcami. Wytypowałem dwa odcinki: "niższy" - dość bystry i kręty z wieloma zwaliskami, głazami w nurcie, niezbyt głęboki; oraz "wyższy" - nieco wolniejszy, głębszy ale mało urozmaicony. Początkiem sezonu to na "wyższym" mieliśmy kontakt wzrokowy z pstrągiem, a klika dni później Sebastian złowił malucha. Mimo tego, większe nadzieje pokładałem w odcinku niższym, gdzie woda jest dobrze natleniona, a kryjówek w bród.

Zdjęcie: R.I.

Zdjęcie: R.I.

Do dyspozycji miałem ok. 3-3,5 godz. Zszedłem nad rzeczkę w znanym mi już miejscu. Ładnie i zachęcająco to wyglądało. Przejrzysta woda, piasek, żwirek i patyki na dnie. Postanowiłem najpierw zejść do ujścia łowiąc woblerem. Niespełna 200-250 m wody do obłowienia. Miejsca zachęcające ale brań brak. Miejscami widać jakiś drobiazg - pewnie cierniki - odprowadzający przynętę. W jednym miejscu wydaje mi się, że widzę błysk boku ryby obok woblera. Rzucam jeszcze kilka razy w to miejsce zmieniając przynęty ale bez efektu. Wracam do punktu wyjścia i idę z obrotówką w górę. Sytuacja jak niżej. Absolutnie nic się nie dzieje. Dziwne, bo słyszałem o dość licznych okoniach i klenikach zamieszkujących ten odcinek rzeczki. Może jeszcze siedzą w głównej? Po przejściu może 100-150 m decyzja - jadę wyżej, choć czasu już mam niewiele. Może z 1,5 godz. Kilka minut później parkuję przy drodze. Schodzę nad rzekę. Wije się bardzo, bardzo leniwie. Prędzej bym tu płotki i karasie na spławik łowił niż pstrągi. Zimą wydawała się nieco żwawsza, był to pewnie efekt podniesionej wody. Zapinam obrotówkę. Kilka kontrolnych rzutów i wpadam na szalony pomysł. Woda zupełnie nie pstrągowa, dopiero nieco wyżej będzie przyspieszać, a rybę jakoś trzeba do brania sprowokować. Każda przynęta w takiej wodzie będzie przez przyczajoną rybę dokładnie obejrzana. Pstrąga trzeba zaskoczyć i zdenerwować, więc postanawiam spróbować twitchingu. Pływający Dorado Classic 5 cm doskonale się będzie nadawał. Szybki test w wodzie i faktycznie chodzi jak chcę. Dochodzę do miejsca gdzie rzeka już nieco przyspiesza. Fajny zakręt pod kątem 90 st w lewo. Stoję na lewym brzegu nieco za wyjściem z zakrętu.

Zdjęcie: R.I.

Rzucam w górę. Wobler kusząco błyska bokami podszarpywany. W 3 czy 4 rzucie błysk i rogal w wodzie, uderzenie i ładny pstrąg zwija się na kotwiczce! I to jaki! W najlepszym razie liczyłem na malucha nie bardzo wierząc, że takie jak ten jeszcze się tu uchowały. Pstrąg młynkuje ale dość łatwo udaje się go doprowadzić do podbieraka. Piękny, gruby potokowiec. Specyficznie ubarwiony. Kropki niezbyt liczne ale wielkie jak grochy i ciemne, prawie brązowe, jedynie kilka czerwonych. Jest gorąco, nie chcę go męczyć sesją foto i mierzeniem, więc na szybko przykładam miarkę i strzelam zdjęcie telefonem. 35 cm to już tutaj ładna ryba.

Zdjęcie: R.I.

Idę wyżej. Zbliżam się do miejsca gdzie w styczniu wychodziła do woblera rybka. Kilka rzutów ale nic tym razem nie wychodzi. Nieco wyżej jest miejsce gdzie z kolei ja miałem w styczniu przypuszczalne branie. Obławiam miejsca po drodze. Długi rzut, prowadzenie z podszarpywaniem z prądem i widzę jak podobnej wielkości pstrąg nie trafia w wobler. Myślę, weźmie w następnym rzucie. Ale pstrąg nie pozwala mi na to, bo goni woblera i w drugiej próbie już trafia bezbłędnie. Kocioł w wodzie, kilka szarpnięć i uwalnia się z kotwic! Cholera... Mijam mostek. Rzut skosem pod drugi brzeg i nie wierzę! Za woblerem pędzi pstrąg. Dobry 30-tak! Rzeczka nie jest szeroka, może z 4-5 m, a on goni przynętę i dopada tuż przed moim brzegiem. Znów kocioł, ułamki sekund oporu i luz... No nie, dlaczego... Dla pewności sprawdzam i ostrzę kotwiczki. Przede mną ciekawy odcinek. Woda głębsza z wyraźnym uciągiem. Rzucam mini zatoczkę pod drugim brzegiem i prowadzę woblera tak by mijał podmycie nadbrzeżnego drzewa. Jest wyjście ale nietrafione. Ponawiam rzut, potem znów kilka razy. Zmieniam przynęty ale bez efektów. Kawałek w górę, do następnej miejscówki. Wobler w górę rzeki równolegle do brzegu. Szarpany zmierza do mnie. Nie wiem czy to był pierwszy, czy któryś z kolei rzut, ale znów widzę w wodzie charakterystyczny rogal, mocne uderzenie i gejzer wody w miejscu brania! Siedzi! Ten jest największy z dotychczasowych. Myślę, że spokojnie może mieć 40 cm. Oby tylko nie zszedł! Holuję spokojnie. Pierwsze sekundy OK, pstrąg siedzi dobrze. Jest już coraz bliżej ale wciąż kręci dzikie młynki. Jeszcze 2-3 m i mogę zdejmować podbierak. Nagle luz... co za pech! Odpiął się. Trudno mi w to uwierzyć. Z drugiej strony cieszę się, że są! I to jakie! Jest dobry powód by wrócić na rewanż. Na pocieszenie, w kolejnym miejscu 31 cm kropek daje się wprowadzić do podbieraka choć to największy wariat z dzisiejszych. Mocno młynkuje i skacze.

Zdjęcie: R.I.

Powoli będę musiał kończyć łowienie. Ostatnie kilkadziesiąt metrów. W ciekawym miejscu zaczepiam woblera o gałąź w wodzie. Muszę wejść by odhaczyć. Przy okazji straszę kolejnego 30-taka. Dalej w górę. Ostatnie miejsce. Długi rzut, wobler idzie z prądem i w połowie trasy ładne kopnięcie. Kończy się jak większość tego wieczoru. Pstrąg po kilku młynkach spada... Ja tu jeszcze wrócę.

Komentarze

  1. Aż mi się zachciało na pstrągi jechać :) Lubię takie klimaty.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

I znów kropki... :)

Sezon pstrągowy - małe podsumowanie

Marcowo - pstrągowo