Nagroda
Zdjęcie: R.I.
Lubię odkrywać nowe
łowiska. Zjawiać się z wędką w miejscach dawno lub nawet w ogóle
nie odwiedzanych przez innych. W miejscach, do których trudno
dotrzeć, a każde spotkanie w takich warunkach z najmniejszą rybą
jest nagrodą za mój trud i wysiłek. Ta pasja ma godnego
przeciwnika, a jest nim dążenie do łowienia jak największej
ilości ryb. Jest we mnie jakiś głód żeby łowić z sezonu na
sezon jeszcze więcej, częściej, dłużej... Trochę się w tym
czasami gubię. Zapominam, że o wiele ważniejsze jest samo bycie
nad wodą, obcowanie z dziką rzeką, odgłosami, zapachami,
widokami.
Przed podobnymi
rozterkami stanąłem w niedzielę. W ringu naprzeciw siebie stanęły:
chęć sprawdzenia pewnego odcinka niewielkiej rzeczki oraz
standardowy wypad nad kanał w poszukiwaniu okoni i szczupaczków.
Niewiadoma kontra zachowawcze łowienie drobnicy. Nie dysponowałem
zbyt dużą ilością czasu więc perspektywa spędzenia ok. 1,5 godz
w aucie na dojazd nad rzeczkę i powrót nie była zachęcająca. Z
drugiej strony może z pół godzinki krócej spędził bym w podróży
nad i z kanału. Dylemat rozwiała żona mówiąc żebym jechał nad
rzekę bo inaczej będę żałował. OK, jadę nad rzekę. Pudełko
miałem już gotowe. Zabrałem jeszcze kilka woreczków gumek, tak na
wszelki wypadek. Teraz kij – i tu znów chwila zawahania. Ulubiony,
uzbrojony w okoniowy kręciołek z cieniusieńką plecionką –
odpada. Nie chcę tracić czasu na przezbrajanie. Biorę ze sobą
„starego” Cormorana Red Master, którego jakiś czas temu
musiałem przerobić na wklejkę po przygodzie z drzwiami auta.
Wklejkę jednak pechowo później złamałem ok 10-12 cm od przelotki
szczytowej. Nie chciało mi się zakładać nowej przelotki więc po
prostu odciąłem jeszcze z centymetr żeby szczytówka kończyła
się najbliższą przelotką. Taki „kaleka” miał robić za kijek
pstrągowy. Jakby tego było mało, ledwo minąłem kilka skrzyżowań,
jak zauważyłem pękniętą omotkę. Okazało się, że puścił
klej we wstawianej części, a całość trzyma się w kupie dzięki
nitce... Z premedytacją nie zawróciłem. Wiedziałem, że mogę
sobie potem pluć w brodę, ale mimo to pojechałem dalej.
Znana trasa mija dość
szybko i w końcu jestem na nowym miejscu. Nigdy wcześniej tu nie
byłem. Dobrze, że jest internet w telefonie. Rzeka powinna być
może z 500 m ode mnie. Idę przez las najdalej jak się da i dopiero
jak teren zaczyna się obniżać i robić grząsko, zdejmuję plecak
i zakładam wodery. Uzbrojony i gotowy idę w dół. Co jest do
cholery?! To jakiś żart. Zamiast leniwie nawet płynącej wody
widzę przed sobą pas zieleni. Dosłownie. Zarówno w dół jak i w
górę ciągnie się wąski pas wody pokrytej dokładnie na całej
powierzchni rzęsą wodną. Coś jest nie tak. Postanawiam iść w
kierunku pobliskiej linii kolejowej, która według mapy przecina
rzekę. Jest nasyp. Idę wzdłuż i w końcu jest rzeka. Rzeczka
raczej bo ma może z 3,5-4 m szerokości. Płynie niezbyt szybko,
widać jakieś dołki, gałęzie, większe kamienie.
Zdjęcie: R.I.
Zdjęcie: R.I.
OK, do dzieła. Na
pierwszy ogień wahadełko i rzut w dół. Pechowo plecionka zaczepia
jakąś pochyloną gałąź. W czasie jak próbuję odczepić, w
wahadełko uderza jakaś rybka, Odpływa spłoszona w dół. Podłużny
kształt i rozmiar ok 30-35 cm. Kolejne rzuty bez efektu. Zmieniam na
wobler i podążam w górę. Fajne bystrze choć widać, że
płyciutko. Rzut, szybkie prowadzenie i strzał. Wiedziałem, że
muszą tu być! Pstrąg jest niewielki, może z 27 cm, ale jest
dobrym prognostykiem.
Zdjęcie: R.I.
Skoro na płyciznach są
maluchy to w dołkach muszą stać te większe. Kolejny bystry
głęboczek tuż przed przepustem i kolejny strzał. Tym razem rybka
się ukłuła ale nie zapięła. Nie powtarza ataku. Mijam przepust
pod torami. Powyżej rzeka pogłębia się i zwalnia. Kilka
pierwszych miejsc pustych. Woda przejrzysta więc zmieniam szpulę na
żyłkę. Kolejne ładne wymaga dokładnego obłowienia. Powalone
drzewo leży w poprzek. Pod brzegiem z lewej tworzy daszek nad
wykrotem z korzeniami. Miejsca niewiele ale trzeba próbować trafić.
Zdjęcie: R.I.
Precyzyjny rzut. Wobler
migając bokami zaczyna pracować i w tym momencie spod korzeni
wypala ryba. Lekkie puknięcie i zawraca. Ładna sztuka. Oceniam na
ok 40 cm. Niestety nie powtarza ataku mimo zmiany przynęty. Wychodzę
na brzeg bo dołek przed pniem nie pozwala na brodzenie w woderach.
Łowię jeszcze może z 20 m. Brzegi grząskie, woda zwalnia. Szybka
decyzja. Zawracam i sprawdzę większy kawałek w dół rzeki.
Dwa-trzy miejsca i znów mam w zasięgu rzutu stanowisko ryby, która
wychodziła kilkanaście minut wcześniej. Na agrafkę wobler jak
poprzednio. Znów dokładny rzut, wobler wychodzi z dołka, mija
niewielkie przepłycenie – wszystko dosłownie na może metrze
długości – i z dołka wypala konkretny pstrągal! Mocne uderzenie
i już kręci młynki. Szczęśliwie dla mnie nie próbuje skakać.
Po chwili mam go przy podbieraku ale próba zagarnięcia nie powiodła
się. Ryba ma jeszcze sporo sił i dopiero teraz pokazuje na co ją
stać. Jeździ na żyłce tam i z powrotem. Zapięta pewnie (jak się
okazało potem w tzw. nożyczkach) więc nie boję się o spięcie.
Jeszcze kilka odjazdów i w końcu w podbieraku. Jaki piękny pstrąg!
Taki rozmiar w takim siurku. Szybkie mierzenie – równe 40 cm.
Kilka fotek telefonem i ryba wraca do wody.
Zdjęcie: R.I.
Zdjęcie: R.I.
Schodzę w dół rzeki
dobre kilkaset metrów, ale już bez pstrągów. Notuję jedynie
wyjście chyba klenika. Jestem zadowolony, spełniony. Tyle na dziś
mi wystarczy. To był ten dzień kiedy zdecydowałem. Wygrało
odkrywanie. Pstrąg był moją nagrodą.
Komentarze
Prześlij komentarz