Styczniowe odkrycia

Mamy nowy, 2018, rok. Sezon pstrągowy ruszył. Dobrze jest spokojnie spędzić noc sylwestrową aby z rana móc w pełni sił zameldować się nad pstrągową rzeką.
Tak się złożyło, że w ostatni dzień roku również zjawiłem się na rybach. Nie nastawiałem się, że cokolwiek złowię i tak było. Celem było odwiedzenie jednej z miejscówek zimową porą. Podejrzewałem, że mogą się tam gromadzić większe stadka okoni przed zimą. Zjawiłem się nieco wcześniej niż planowałem. Większość zatoczki pokryta była cienką warstwą lodu. Stanąłem w miejscu pozwalającym mi obłowić większość wolnej od lodu wody. Czekając aż dojedzie kolega Paweł uzbroiłem zestaw i zacząłem obławianie niewielkim jasnym robalopodobnym ripperkiem. Po kilka rzutów w różnych kierunkach i zmiana przynęty. Tym razem jasnobrązowa larwa na lekkiej czeburaszce pozwalającej na powolne przesuwanie przynęty po dnie i spokojne, powolne szybowanie do dna przy wyższym podniesieniu. Tym razem również bez kontaktu z rybą. Ostatnie podejście przed planowaną zmianą miejscówki. Na agrafce jaskrawozielony ripper z żebrowanym korpusem robala na 5 g główce. Rzut, opad i ostre podbicie. I tak aż do brzegu. Kilka rzutów na 0. W międzyczsie dzwoni Paweł i umawiamy się nieco w górze rzeki. W planie jest sprawdzenie spokojniejszej odnogi za wyspą. Zwijam się i jadę. Przywitanie, krótki spacer i z wymianą informacji i jesteśmy na miejscu. Ja jestem tu pierwszy raz, Paweł już miał okazję. Co prawda dwa lata temu doszedłem brzegiem rzeki na wysokość początku wyspy, ale wąski kanał łączący rzekę ze starorzeczem nie pozwolił zejść niżej. Dziś podszedłem od dołu i miałem całą długość odnogi wzdłuż wyspy do dyspozycji. Spodziewałem się nieco płytszej wody, ale może to efekt ogólnie wysokiego stanu w rzece. Miejsce pasowało mi do jaziowej miejscówki (o ile na podstawie tylko teorii potrafię taką wytypować), a przez spokojniejszą wodę mogło być również niezłym łowiskiem kleni i okoni w tej porze roku. Dość dokładnie obławiałem kolejne ciekawsze miejsca niewielką larwą na czeburaszce tocząc ją w miarę możliwości po dnie, ale prócz kilku zaczepów nic nie zakłócało pracy przynęty. Czas upłynął jednak całkiem przyjemnie. Postanowiłem wrócić tu jak tylko wiosna ruszy, a teraz czas do domu odpocząć i przygotować się do jutrzejszego święta.
Wyjazd zaplanowaliśmy z Sebastianem na 7:00. Wystarczy żeby spokojnie na miejsce dojechać, uzbroić się i tuż po 8 zacząć łowienie. Wskazówki otrzymane od innego kolegi doprowadziły nas na miejsce bez niespodzianek. Pierwsza rzecz to rytuał zakładanie na siebie spodniobutów, ciepłych swetrów, kurtek, kamizelki, przypinania podbieraka, aparatu itp. Obładowani ruszamy w kierunku rzeki. Obaj jesteśmy tu pierwszy raz. Gdy naszym oczom ukazuje się wreszcie woda wiem, że bez względu na dzisiejszy wynik chcę tu wrócić. Takie rzeczki to mój żywioł. Trudne technicznie i stawiające przed wędkarzem wyzwania.

Zdjęcie: R.I.

Sebastian zajmuje pierwsze dogodne stanowisko przed lekkim łukiem naprzeciw fajnego podmycia pod drzewem, a ja spokojnie staję z tyłu montując zestaw. Zabrałem dziś dłuższy kij niż zwykle preferuję w takich warunkach. 250 cm to sporo, ale ponieważ będziemy schodzić z prądem, a brzegi są dość mocno miejscami porośnięte krzewami i sporo z nich zwiesza się nad wodą, to łatwiej będzie dłuższym kijem prowadzić woblera czy błystkę. Wreszcie uzbrojony schodzę nad wodę. Pierwsze kontrolne rzuty potwierdzają słuszność wyboru. Spokojnie, bez wychylania się nad wodę, a czasem nawet podchodzenia do linii brzegu na bliżej niż 1,5 m, mogę prowadzić przynętę pod prąd. Ponieważ woda jest trącona, a nie wiem jaka jest średnia głębokość, zakładam raczej mniejszy - 4,5 cm - woblerek rzeszowski: biały z delikatnym brokatem, tzw. "biały duch" - popularny w rzekach południa. Schodzę nieco niżej. Tu rzeka zakręca prawie pod kątem prostym w lewo. Powyżej mnie krzew mocno wchodzący w rzekę, naprzeciw niego to samo przez co wolne koryto zwężone do niespełna metra. Na zewnętrzynym łuku podmycie pod brzegiem, na moim, wewnętrznym zatopiona karpa, a za nią głęboczek z silnym wstecznym prądem. Postanawiam zacząć od góry, a potem obłowić podmycie i głęboczek. Poniżej krzaka pod drugim brzegiem niewielkie zastoisko z delikatnym tylko wstecznym prądem pod koniec. Poza tym woda stoi. Fajne miejsce by rzucić i niespiesznie wprowadzić woblerka w nurt. Rzut i woblerek lekko opada na wodę jakieś pół metra od drugiego brzegu i krzaka. Niespodziewanie dla mnie jakaś ryba próbuje łyknąć wobler z powierzchni! Nerwowo zwijam mu kąsek sprzed nosa. Mając nadzieję, że się nie ukłuł rzucam tak jeszcze kilka razy. W pewnym momencie zauważam praktycznie pod nogami sporego, ok 36-38 cm pstrąga! Pewnie przypłynął za uciekającą mu drewnianą rybką. Niespiesznie obniżył się do dna. W tym czasie wobler zdążył przeciąć nurt i rozpocząć niespieszną wędrówkę pod prąd. Mam cichą nadzieję, że pstrąg się podniesie. Łudzę się. Ale nie! Mając wysnute ostatnie może 1-1,2 m żyłki widzę jak tęczak powoli podnosi się, podpływa do woblera i powoli "cmoka" zapinając się , jest jakieś 50-70 cm od brzegu. Dopiero początek łowienia, a tu ryba na kiju! Ale jazda! Ryba zdezorientowana, ja rozgorączkowany. Wiem, że nie ma czasu na walkę i trzeba wykorzystać to zaskoczenie i wyjąć rybę szybko. Ale jak na "krótkim dyszlu"? Postanawiam wyjąć go "na klatę". Karkołomna decyzja, kij może strzelić. Cofam się lekko ciągnąc rybę do siebie zamiast zdjąć szybko podbierak i próbować mimo wszystko podebrać ją. Tuż nad brzegiem zbyt lekki zapięcie powoduje spad pstrąga w płytką, przybrzeżną kałużę. Nawet nie próbuję go łapać w rękę. Trudno, za pośpiech się płaci... Z drugiej strony, ta ryba daje nam nadzieję, że dziś będzie tylko lepiej. Jak na złość w jednym z kolejnych rzutów tracę tego woblera. Zawisł na gałęzi pod drugim brzegiem. Następnym razem spróbuję przejść na drugą stronę i go odzyskać. Schodzimy niżej. Kolejne miejscówki, kolejne zmiany przynęt ale bez brań. Rzeka co chwilę gdzieś skręca lub przelewa się przez powalone w nurt drzewa i gałęzie tworząc doskonałe kryjówki dla ryb.

Zdjęcie: R.I.

Staję na krótkiej prostce. Poniżej w nurcie jakaś gałąź zaburza przepływ. Rzucam nieco w górę i sprowadzam wobler - 6,5 cm łamańca Salmo - w poprzek. Potem na wprost i nieco w dół. W kolejnym rzucie skosem w dół pod drugi brzeg, w połowie drogi uderzenie w wobler. Cholera nie trafił dobrze. Poprawiam rzut w to samo miejsce, powolne zwijanie pod prąd i nic. Kolejny rzut, powolne prowadzenie i jest uderzenie! Tym razem zapięty ładnie. Młynkuje pod powierzchnią, ale wiem, że zaraz trafi do podbieraka. Czuję, że jest mniejszy niż poprzedni. Szybkie doprowadzenie, ruch podbierakiem i jest! Wołam Sebastiana na mierzenie i szybkie zdjęcie. Pstrążek ma jedynie 32 cm ale całkiem ładnie ubarwiony z wyraźnym purpurowym pasem.

Zdjęcie: R.I.

Wraca do wody, a my do łowienia.

Zdjęcie: R.I.

Jest fajnie, o to nam chodziło. Schodzimy dalej w dół. Sebastian wyjmuje okonia na gumkę, a ja w wąskim i niewygodnym miejscu mam wyjście ryby do jasnej obrotówki. Tylko błysnęła bokiem. Nie poprawiła w następnych rzutach. Dalej w dół. Fajna rynna, przy moim brzegu zalany kawałek łachy piasku. Rzucam wahadłówką Igora Olejnika. Pracuje mocno w takim prądzie nawet przy wolnym prowadzeniu. W tej trąconej i podniesionej wodzie ryby szybciej zauważają takie przynęty. Przy jednym z rzutów uderzenie. Nie wierzę! Ryba jednak nie dała się zaciąć, ani nie poprawiła przy kolejnych przeprowadzeniach. Rzeka zachwyca kolejnymi miejscami ale brań przez jakiś czas nie ma. Dochodzimy w pobliże niewielkiego mostku. Ja łowię tuż powyżej, Seba powyżej mnie obławia dłuższą prostkę obrotówką. W pewnym momencie mówi, że chyba miał puknięcie. Rzuca jeszcze kilka razy ale bez efektu. Staję na mostku i obserwuję rzekę. Nagle Seba woła, że ma rybę. Cierpliwie rzucał obrotówką aż ryba uderzyła ponownie, tym razem skutecznie. W pośpiechu wyciągam i włączam aparat aby zrobić zdjęcie podbierania. Udało się! Całkiem fajny pstrąg jest już blisko podbieraka. Robię kilka zdjęć. Szybki ruch podbierakiem i Sebastian ma rybę! Chwilę trudzi się przy wyhaczaniu. Ryba zapięta dość głęboko, a obrotówka nie taka mała, standardowa 2. Wreszcie odpina rybę. Robię 2-3 zdjęcia, również przy wypuszczaniu. Gratulacje i idziemy dalej.

Zdjęcie: R.I.

Zdjęcie: R.I.

W sporym zakolu Sebastian łowi kolejnego okonia. Rzeka nadal mocno kręci, przedziera się przez zwaliska, to znów rozlewa spokojnie na szerokich zakrętach. Robi się późno, a od dłuższego czasu nie mamy kontaktu z rybami. Zaczepów jednak cała masa. Postanawiamy zejść jeszcze kawałek. Rzeka zaczyna zwalniać, mniej krzaków na brzegach za to więcej sporych drzew. Trafia się niewielkie bagienko.

Zdjęcie: R.I.

Dochodzimy do ostatniego zakrętu. Obławiam cały dokładnie woblerem. Sebastian czesze wodę poniżej. Bez brań. Na dziś koniec. Czeka nas jeszcze marsz powrotny. Wychodzimy z nadrzecznego zagajnika. Widzimy w oddali miejsce gdzie zostawiliśmy samochód. Rzeką to spory kawałek, a prosto przez pola max. 15 minut marszu. W drodze powrotnej dzielimy się wrażeniami z dzisiejszego - dla nas - udanego dnia. Takie otwarcie można mieć zawsze. Szkoda straconego pierwszego pstrąga i tych nie zapiętych. Mimo wszystko jestem zadowolony i pozytywnie zaskoczony. Podejrzewam, że przy normalnym stanie wody wiele z dzisiejszych miejsc ominęlibyśmy bez łowienia. Nie znając rzeki sprawdzaliśmy każdą interesującą miejscówkę. Mamy teraz powód by tam wrócić.

Kolejny weekend i kolejny plan. Umawiam się z Sebastianem na sobotę rano. Ruszamy o 7:30 bo jedziemy blisko. Chcemy zobaczyć co się dzieje na naszym najbliższym odcinku górskiej rzeki. Otwarcie sezonu było tu słabe. Słyszałem jedynie o dwóch niewielkich pstrągach. Jakaż różnica przy moich dwóch na kiju i kilku kontaktach! Woda nadal wysoka ale dajemy sobie 3 godziny. W razie czego uruchamiamy plan B i jedziemy nad niewielki dopływ. Kiedyś dobra rzeczka z przyzwoita populacją pstrągów, od kilku lat podupadła z braku wody. Zjawiamy się zatem koło godz 8:00 nad dużą rzeką. Schodzimy z niewielkiej skarpy, chwilę przez łączkę i jesteśmy nad wodą. Dużą wodą! Prawie zapomniałem jak tu jest przy takim poziomie wody. Mocny nurt rwie ale woda jest krystaliczna. Uzbrajamy się i szybko ustalamy plan: obłowimy najbliższe ok 100 m w dół rzeki skupiając się na burtach, a potem ruszamy w górę. Bez względu na aktywność ryb powinniśmy się czasowo wyrobić z zaplanowanym odcinkiem. W trakcie zdecydujemy co dalej. Żeby nie zanudzać - przeszliśmy cały zaplanowany odcinek podrzucając nasze woblery, błystki, gumy i jigi w każdą potencjalną i namierzoną w czasie poprzednich sezonów miejscówkę, ale nie zanotowaliśmy nawet wyjścia pstrąga. Widocznie mają rację starzy rzeczni wyjadacze, że przy takiej wodzie lepiej posiedzieć w domu. Mam też kontakt z innym kolegą, łowi nieco wyżej. Podobnie jak my nie miał żadnego brania. Postanawiamy się przenieść nad niewielki dopływ. Drugie pudełko przynęt na takie rzeczki czeka spokojnie w kieszeni kamizelki na otwarcie. Marsz do samochodu, ok 15 min jazdy i jesteśmy na miejscu. Obaj pierwszy raz na tym odcinku. Sebastian chyba nawet pierwszy raz na tej rzeczce. Po dobrym otwarciu na podobnym cieku jest wyraźnie podekscytowany. Wchodzimy w las 20-30 m i naraz skarpa, a w dole rzeczka. Ale widok!

Zdjęcie: R.I.

Woda wyraźnie podniesiona (na oko 30-40 cm) i trącona rwie między drzewami. Rzeczka szerokości średnio ok 6-8 m, wygląda na max 1 m głębokości w dołkach i podmyciach. Jak się potem okazuje miejscami bywa głębiej. Seba schodzi nieco niżej sprawdzić najbliższy zakręt, a ja rzucam woblerkiem za leżącym w poprzek drzewem w dół do następnej przeszkody. Lubię takie precyzyjne łowienie. Kilka rzutów, rynna obłowiona. Idę w górę. Kilka rzutów woblerem i ze względu na szybkość nurtu zmieniam przynętę na jasną obrotówkę. Miejsce - kilka precyzyjnych rzutów - i dalej w górę. W międzyczasie wyprzedza mnie Sebastian. Nie zanotował brań - ja również. Idziemy w górę obławiając ciekawsze miejsca. Obaj jesteśmy bardzo ciekawi jak to wygląda jak woda ma regularny poziom. Podziwiamy kolejne przełomy rzeczki.

Zdjęcie: R.I.

Nadal bez brań czy kontaktu z rybami. W końcu dochodzimy do miejsca gdzie dalszą drogę przegradza nam ogrodzona działka. Dalej tym brzegiem nie przejdziemy. Cofamy się szukając dogodnego miejsca do przejścia na drugi brzeg. Wodowskaz w środku rzeczki pokazuje 80 cm. Luz, w spodniobutach to nie problem. Sebastian postanawia sprawdzić. Krok poza widoczne dno i prawie zapada się po kraj spodniobutów. Nic z tego. Trzeba szukać innego miejsca. Schodzimy jeszcze kilka metrów w dół. Teraz moja kolej. Asekuruję się znalezionym na brzegu konarem. Ostrożnie wchodzę do wody. Sięga mi do pasa ale dno całkiem twarde i nie opada. Uda się. Po chwili jestem po drugiej stronie. Sebastian też przechodzi i ruszamy w górę. Woda coraz mocniej rwie. Okazuje się, że kilkadziesiąt metrów powyżej jest jaz i rozlewisko z zakazem wędkowania. Wychodzimy na drogę biegnącą koło rzeki i dalej przez most. Zatrzymuje się samochód i wysiada wędkarz. Widać od razu: kamizelka i wodery. Pyta czy da się iść w dół oraz o wyniki. Sam łowił powyżej jazu. Pierwszy raz na pstrągach - tak twierdzi. Miał jedno branie i wyjął 32 cm pstrąga. Na paproszka. Woblery i błystki ignorował. A więc coś tu pływa. Odcinek wyższy jest podobno zupełnie inny - spokojniejszy. Instruuje nas jak dojść do rzeki i ruszamy. Faktycznie szybko dochodzimy na powrót do rzeki. Płynie wolniej i sprawia wrażenie głębszej. Idziemy więc powoli w górę. Próbuję łowić na larwę na czeburaszce ale szybko zmieniam na wobler. Guma przy dnie ciągle łapie zaczepy: jakieś nadgniłe patyki i liście. Mijamy zakręt. Przy kolejnym rzucie wobler ląduje na krzaku przy drugim brzegu. Nie ma szans odhaczyć. Szukam dogodnego miejsca do przejścia ale wszędzie chyba głęboko. W jednym miejscu udaje mi się minąć środek rzeki i wydaje mi się, że dalej pójdzie gładko. Dno jednak robi się grząskie, konar, który wziąłem do asekuracji łamie się i odpuszczam. Urywam cieniutką plecionkę. Powyżej jednak widzimy kolejny most - będzie okazja odzyskać wobler. Ruszam w kierunku mostu, a Sebastian obławia kolejne miejscówki. Gdy go mijam drugim brzegiem mówi, że wyszedł mu pstrąg. Rzuca jeszcze raz i kolejne wyjście! Ryba jednak nie atakuje. Radzę mu zmienić przynętę. Rzuca jeszcze kilka razy tym samym woblerem i pstrąg jeszcze dwa razy odgania intruza. Odzyskuję woblera i wracam pod most. Na agrafkę brązowa żabka od Dorado. Rzut pod drugi brzeg i spływ wachlarzem. Przy 2-3 rzucie puknięcie. Trudno powiedzieć czy pstrąg czy patyk. Rzucam jeszcze kilka razy ale zaczepu nie ma. A więc przypuszczalnie pstrąg. Wrócę tu innym razem. Przechodzimy na drugą stronę mostu i obławiamy jeszcze ok 30-40 m wody ale bez rezultatu. Do tego mój brzeg ze względu na ogrodzenie robi się prawie niedostępny. Wracamy. Okazuje się, że do auta nie mamy aż tak daleko. Może 20 min marszu i jesteśmy. Kolejne łowisko sprawdzone i kolejne postanowienie na powrót w cieplejszej porze.


p.s. Sebastian odwiedził rzeczkę trzy dni później. Udało mu się złowić niewielkiego pstrążka na obrotówkę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Grudzień

Sezon pstrągowy - małe podsumowanie

Marcowo - pstrągowo