Wrzesień upłynął mi pod znakiem muchowych wypraw na lipienie. Co prawda były tylko dwa wyjazdy ale za to bardzo udane.
Za pierwszym razem odwiedziliśmy znany nam już dość dobrze odcinek rzeki. Niby znany ale rzeka jak to rzeka, ciągle podlega zmianom. Przegradzające koryto rzeki jeszcze do niedawna drzewo - powalone jakąś letnią wichurą - ma już mocno przerzedzone gałęzie. Pewnie robota organizatorów spływów kajakowych. Kilkaset metrów wyżej pojawiło się za to nowe. Woda sprawiała wrażenie niższej - choć stan raczej się nie zmienił - i krystalicznie czystej w jakiś wyjątkowy sposób. Dno było widoczne jak na dłoni. Wędkowanie w takich okolicznościach to sama przyjemność...

Zaczęło się jednak pechowo. W drodze nad rzekę, już w pełnym ekwipunku, nieopatrznie zrobiłem w spodniobutach sporą dziurę... kijkiem, który kupiłem by bezpieczniej brodzić. Co za przewrotność! Chcąc przejść przez rzekę musiałem przyciskać dziurę palcem aby do minimum ograniczyć przeciekanie. Jakoś sobie musiałem z tym poradzić, więc zakleiłem dziurę kawałkiem wodoodpornego plastra i folii z opakowania po chusteczkach higienicznych. A co, mogę być czasem McGyver'em ;)
Pierwsze ryby, zgodnie z przewidywaniami, wzięły dopiero ok 200-300 m powyżej miejsca startu. Nie wiem czy za mało przykładamy się do tego niższego fragmentu, czy nie potrafimy tam jeszcze znaleźć ryb, ale w większości przypadków przechodzimy go na pusto - nie licząc sporadycznych jelców, kleników i bardzo rzadko lipieni w sensownym rozmiarze. Tym razem pierwsze brania miałem za świeżo powalonym drzewem. Jakieś takie niemrawe, nie do zacięcia. Przestawiłem się powyżej pnia i zmieniłem nimfy. Na prowadzącą poszła różowa Czech Nymph, a na skoczka jakaś brązka. Praktycznie od razu łowię niedużego lipienia, a zaraz potem drugiego maluszka - może z 10 cm długości. Kolejna miejscówka zawsze dawała mi brania, ale miałem takiego pecha, że ryby zwykle spadały. Tym razem było inaczej. Dość szybko mam fajne branie i lipień pod 30 cm ląduje w ręce. Wypuszczam rybkę i rzucam dalej. Kilka czy kilkanaście rzutów i znów branie. Ryba się mocno stawia. Chwila zapasów i ląduję fajnego, miarowego już lipienia. Cofam się do brzegu żeby kolega mógł mi zrobić zdjęcie. Pech jednak znów daje znać o sobie i tuż przed brzegiem potykam się i ląduję cały w wodzie... Ryby jednak nie straciłem ;)

Kolejne lipienie łowię w miejscu gdzie ostatnio również miałem jedną rybę "na upatrzonego". Znów stał tam lipień i skusił się na tę samą nimfę ;)
Rozmawiałem sobie z kolegą, że oprócz tego jednego w ogóle nie widać ryb. Zrobiłem kilka kroków w górę rzeki i lustrowałem dno. Oprócz piasku i kilku większych kamieni było zupełnie pusto. Rzuciłem bardziej dla zasady i od razu branie. Lipień pojawił się znikąd.
Szybki, kamienisty odcinek powyżej tym razem dał jedynie kilka zaczepów... I znów "moja" rynna. Bardzo często z tego miejsca miałem fajne lipienie. Kolega już łowi z drugiego brzegu ale bez efektu. Staję naprzeciwko, rzut, mucha przepływa może metr i natychmiast branie. Kolejny miarowy - na oko -lipień. Kilka kolejnych rzutów nie daje ryb więc idę wyżej. Ciężkie miejsce bo nurt silny i drzewa w wodzie - jedno w poprzek, a drugie wzdłuż ze sterczącymi w bok gałęziami. Ryzykuję rzut pod to poprzeczne. Nurt wciąga muchę do dna i strzał. Jest 30-tak. Nieco wyżej rzekę przegradzał spory pień, za nim tworzył się nieduży dołek i zawsze jakiś lipionek kręcił się w pobliżu. Ktoś przeciął (?) pień na pół i przesunął wzdłuż brzegów...
Kolejne "moje" miejsce tym razem puste, a do tego pojawili się kajakarze. Łowienie stało się mniej wygodne. Te pytania - "Bierze coś?"..."Będzie rybka na kolację?"... Nie zrozumieją....
Dochodzę do miejsca gdzie ostatnio Seba miał fajną rybę. Wypatruję na dnie głębokiej rynny znajomych kształtów. Miłosz stoi nieco wyżej ale złapał zaczep i zerwał zestaw. No i stoi jakiś lipek przy dnie. Wydaje się nieduży, ot może 30+. Kilka rzutów i ryba co jakiś czas rusza do nimfy ale nie trafia. Ciężko zejść tu niżej z przynętą. Kilka kroków w górę. Jak wcześniej zatopię muchę to może na wysokości ryby osiągnie dno. Rzut i faktycznie zaraz strzał, ale nie taki jakiego się spodziewałem po tej rybce. Do powierzchni wychodzi spore cielsko i widzę konkretną już paszczę pięknego kardynała! Nadspodziewanie szybko daje się wprowadzić do podbieraka. Takiego jeszcze na muchę nie miałem. Próbujemy jakoś rybę zmierzyć w podbieraku zasłaniając jednocześnie przed wzrokiem przepływających właśnie kajakarzy - ci jacyś kulturalniejsi ;) Szybki pomiar pokazuje ok 41-42 cm. Mój muchowy, lipieniowy rekord!!! Ryba wzięła na skoczka - brązkę z przewijką ze złotej lamety.
Zdjęcie: M.M.
Zdjęcie: M.M.
Zdjęcie: M.M.
Do końca wyprawy łowię jeszcze fajnego klenia. Również na krótką nimfę. Łącznie miałem przeszło 10 lipieni z czego pewnie 5-6 miarowych. Do tego jakieś jelce i pierwszy w życiu dublet: klenik i lipionek albo jelec - rybki przy nogach szybko się spięły i nie zdążyłem przyjrzeć się.
Dwa tygodnie później zaplanowaliśmy wyjazd na niższy odcinek rzeki. Nie łowiłem tam nigdy, jedynie przepływałem kajakiem. Według wędkarzy lepiej znających rzekę jest tam większa szansa na grubego lipienia. Chcieliśmy w końcu na spokojnie zbadać ten odcinek. Pogoda postanowiła utrudnić nam zadanie. Zapowiadało się nieco deszczowo. Dojechaliśmy na miejsce w miarę spokojnie. Dopiero jak zmierzaliśmy do rzeki zaczęło mocniej padać. Chcąc nie chcąc musieliśmy kilka minut przeczekać deszcz. W pojedynczych, ale regularnych wciąż kroplach, wychyliliśmy się w końcu spod wiaty i zeszliśmy do wody. Seba naprzeciw, Bartek zszedł w dół na koniec zakrętu, a ja ruszyłem w górę.
Miałem przed sobą ciekawy dołek tuż za leżącym równolegle do brzegu pniem. Kolejne przepuszczenia zestawu jednak puste. Na wejściu dołka praktycznie co rzut zaczepiam zielsko. Przechodzę na początek zakrętu. Tu również jest zielsko ale też i głębiej. Mam jedno przypuszczalne branie ale bez skutecznego zacięcia. Idę wyżej. Dołek za powalonym drzewem. Chyba widzę przy dnie rybę. Trudno z całą pewnością powiedzieć bo znów nasilił się opad i generalnie jest dość ponuro. Dołączają chłopaki, mieli po lipieniu.
Przede mną znów zakręt, nurt odbija pod drugi brzeg. Wyraźnie jest tam głębiej, a do tego nurt wchodzi pod wiszące nisko nad wodą gałęzie sporego drzewa. Ponieważ mam tradycyjny przypon długości kija, rzucam pod drugi brzeg i pozwalam prądowi ściągać nimfy w dołek pod gałęzie. Wydaje mi się, że sznur przyhamował. Podnoszę kij i czuję na końcu sporą rybę. Fajnego klenia, jak się za chwilę okazało, pod 40 cm. Skusił się na brązkę ze złotą przewijką.

Chłopaki są już spory kawałek przede mną. Doganiam ich i już w pierwszym miejscu mam jelca. Trudno tu operować kijem pod gałęziami więc idę powyżej nich. W dogodnym miejscu zmieniam brzeg. Dość szybko mam krótkiego lipienia i kolejnego jelca. Seba w tym czasie łowi fajnego lipienia i niedużego jazia. Nieco wyżej sam obserwuję kilka jazi płynących niespiesznie pod prąd.
Znów zostaję w tyle. Upatrzyłem sobie fajne stado kleni. Ciężko się do nich dobrać bo woda za głęboka na brodzenie, a brzegi wysokie i mocno zarośnięte. Nieco wyżej udaje się wbić w wodę, a nawet przejść na drugą stronę. Kilka rzutów w poprzek i nieco w dół na długiej lince i drugi kleń - 30+ - melduje się w podbieraku. Aż kusi żeby próbować skusić je na suchą muchę tym bardziej, że co i rusz widać zbiórki.
Męczę jednak dalej nimfą, bo celem są lipienie. Dostrzegam spore stadko jelców. Dość szybko udaje się skusić jednego. Reszta mnie ignoruje więc idę wyżej. Super miejsce. Woda wąskim gardłem między głazami przyspiesza po czym rozlewa się w głęboką płań. Widzę sporo ryb: klenie, jelce, drobne okonie... Rzut pod brzeg przynosi jedno branie - niedużego lipienia. Mimo niedużego rozmiaru jest pięknie wybarwiony (zdjęcie tego nie oddaje niestety).
Nie widzę chłopaków, musieli chyba minąć ten odcinek brzegiem. Wyraźnie robi się płycej, nurt zwalnia i koryto praktycznie w całości wypełnione jest zielskiem. Nie ma tu czego szukać - poza kleniami ;) Mam jednak w niedużej rynnie kolejnego, krótkiego lipienia.
Wychodzę na brzeg i idę jakieś 300-400 m w górę. Zielska tu już mniej i rzeka robi się głębsza. Parominutowa przerwa śniadaniowa i mogę znów wracać do wody. Obławiam fajne miejsca jednak bez efektu. W końcu widzę chłopaków.
Nieco poniżej nich w dołku widzę fajnego lipienia. Im nie chciał brać. Mi, mimo kilku zmian much, również nie udaje się go skusić. Nieco wyżej także spędzam dobre kilka czy kilkanaście minut nad ładnym lipieniem. W ogóle nie interesuje się nimfami. Przy okazji dostrzegam w wodzie świnki (chyba). Na pewno nie klenie bo mają więcej czerwonych płetw, i raczej nie jazie bo są bardziej srebrne niż złote. One również nie interesują się moimi muchami. Jak się okazało, tu zaczął się najlepszy odcinek rzeki. Szkoda, że mieliśmy na niego tak niewiele już czasu.
Na kolejnym zakręcie znów stoję nad lipieniem próbując skusić go do brania - jak się potem okazało na darmo. Nie chciał wziąć, bo wcześniej spadł Sebastianowi. Łowie jeszcze kilka niedużych lipieni i jednego fajniejszego. Znów widzę świnki. Sebastian łowi ładnego lipienia ok 38-39 cm. Widać, że te 300-400 m rzeki ma duży potencjał i zasługuje na lepsze poznanie.
Komentarze
Prześlij komentarz