Odkrycie




To jest takie moje odkrycie. Niewielka dzika rzeka, płynąca wśród łęgów i miejscami bagien. W niej te piękne, waleczne ryby, które już od kilku lat zawładnęły moim wędkarskim światem – pstrągi potokowe. To taki fenomen, że mogę nawet nie zanotować brania, nie zobaczyć ryby, a nadal będę wracał nad rzeczki i próbował. Pstrągi uzależniają, cholernie uzależniają. My, pstrągarze jesteśmy specyficzni. Podporządkowujemy im cały wolny, wędkarski czas. Znosimy upał, komary, gzy, kleszcze, pokrzywy, jeżyny, błoto, deszcz, upał i co tam jeszcze.... Pokonujemy kilometry brzegami rzek i potoków. Przecież za kolejnym zakrętem może być „ta” miejscówka, „ten”dołek. A w nim czeka na nas wymarzony, wielki i dziki pstrąg. Kto ma w sobie choć trochę duszy romantyka, niespokojnego ducha, miłośnika samotności i dzikiej przyrody, ten pokocha pstrągowanie. Bo to trzeba pokochać, a ryby odwdzięczą się tym samym dostarczając nam niezapomnianych emocji.



Wyprawa zeszłoroczna to była jedynie przygrywka do tego roku i o ile zima zbyt łaskawa nie była, to wiosna już pokazała na co stać tę wodę. Pominę wiele szczegółów, które mogły by naprowadzić na ten ciek. Im mniej tam wędkarzy, tym większa szansa dla ryb na spokojny żywot. Pomyślisz drogi czytelniku, że jestem egoistą. Tak, w tym przypadku jestem. Muszę być żeby spokojnie łowić.
Zdarzył się niedawno taki dzień, na który każdy maniak pstrągów czeka. To był mój dzień. Zaczęliśmy łowić dość późno jak na tę porę roku bo ok 7 rano. Daliśmy sobie 2 godz z opcją zmiany odcinka gdyby nic się nie działo. No i jak na złość (a może i nie) nie za wiele się działo przez ten czas. Niemrawe wyjścia niewielkich rybek. Na dodatek ewidentnie ktoś szedł przed nami. Widać wydeptaną wyrośniętą już trawę. Wyraźna ścieżka od miejsca do miejsca. Zastanawiamy się jedynie czy wędkarz szedł dziś rano czy dzień wcześniej. W jednym z kolejnych miejsc dwa puste pudełka po robakach... Około 9 szybka narada. Nie wiemy jaki długi odcinek ktoś przed nami przeszedł, ani gdzie zaczął. Sugeruję przejazd nieco wyżej na znane nieco lepiej miejsca. Szybki marsz do pobliskiego samochodu. Niespełna 10 min jazdy i stajemy przy lesie. Kolejne 15-20 minut marszu i możemy zaczynać. Sebastian zostaje przed ostrym zakrętem, ja idę za, w miejsce gdzie parę tygodni wcześniej miałem wyjście jakiejś rybki, a następnie wyjąłem niewielkiego szczupaczka. Niestety, ale szczupaczki to utrapienie wielu naszych rzeczek pstrągowych. O ile w tych zdecydowanie szybciej płynących rzadko są na tyle szybkie aby pochwycić prowadzony z prądem wabik pstrągowy, to w tych wolniejszych już są częstym przyłowem. Nierzadko obcinają przynętę. Dwa drzewa z podmyciami po drugiej stronie na prostce tuż za ostrym zakrętem w lewo. Prąd ciągnie właśnie tam więc korzenie mogą kryć pstrągi. Rzucam obrotówką i już w pierwszym przepuszczeniu za błystką niespiesznie płynie pstrąg. Pod nogami zawrócił leniwie. Coś mu nie pasowało. Rzucam kilka razy bez efektu. Trzeba je nieco zdenerwować. Na agrafkę zapinam 6,5 cm wobler który znakomicie pracuje przy podszarpywaniu. Rzut, kilka ruchów szczytówką i widzę jak się zwija w ataku. Szarpnięcie, zacięcie, ułamek sekundy na kiju i spadł. Trudno trzeba robić swoje. Idę dalej. Kolejne podobne miejsce, znów drzewa, znów zakręt, podmyte korzenie i szeroki zakręt. Miejsce spokojnie na kilka rybek. Pierwsze podmycie. Kilka rzutów i widzę ten charakterystyczny rogal, a zaraz potem szarpnięcie. Dwa metry holu i znów wypięcie. Na oko pod 40 cm. Co jest?! Niezrażony rzucam nadal, tylko nieco dalej. Nie wiem czy to ten sam ale płynie mi za woblerem i prawie pod nogami atakuje. Krótki kij i tylko może 3 m żyłki poza szczytówką. Pstrąg kręci młynki ale jest dobrze zapięty. Bez zastanowienia pakuję go w podbierak. Jest duży. Tym większy patrząc na rzekę w jakiej mieszka. Podchodzi Sebastian, mierzymy rybę – 44 cm choć nie wygląda, jest zwyczajnie chudy – kilka fotek szczęśliwego łowcy i wraca do siebie.





Dochodzę do żwirowej prostki, ostatnio podczepiłem tu sporego, tłustego kiełbia. Piaszczyste dno urywa się nagle kantem w poprzek rzeczki tworząc pod drugim brzegiem niewielki dołek. Może 1,5m x 1m. Woda nieco ciemniejsza, prąd mocno żłobi dziurę. Rzucam wobler tuż przed kant. 2-3 ruchy szczytówką i wobler wchodzi w dołek. W momencie uderzenie. To cudowne uczucie patrzeć na rzekę, wytypować miejsce gdzie może stać ryba, poprowadzić w tym miejscu przynętę i złowić rybę w pierwszym rzucie. Na oko 33 cm, nie mierzę. Szybka fotka w podbieraku i idziemy dalej.




Tracę dwie przynęty. Najpierw spory twister, którym obawiam głęboki dół na zakręcie. Powoli prowadzony przy dnie prowokuje szczupaka ok 45 cm. Jak tylko zobaczyłem, że twister cały w pysku to chciałem szybko rybę wpakować w podbierak. Niestety nie zdążyłem... Później powtórka z typowania stanowiska pstrąga. Ciężkie miejsce, trzeba rzucić celnie w punkt bo dołeczek niewielki i pod drugim brzegiem. Udaje się trafić. Ryba atakuje natychmiast. Chwila chlapaniny i kolejny 30-tak wyjęty. Wraca do wody bez fotki i mierzenia. Nieco wyżej właściwie mało ciekawa prostka ale rzucam dla zasady. I uderzenie. Okazuje się, że kolejny szczupak. Wobler wystaje z pyska więc będzie dobrze. I wykrakałem. Sprowadzam go do siebie z prądem i 3-4 m przede mną zahacza jedyną wystającą z dna gałąź. Żyłka się zaczepia, ryba zatrzymuje i kręci w miejscu. Tak pechowo, że przecina żyłkę – prawdopodobnie pokrywami skrzelowymi. Dobrze, że kotwice w przygiętymi zadziorami. Szybko się go pozbędzie. Dochodzimy do miejsca gdzie ostatnio skończyliśmy. Rzeka rozdziela się na zakręcie na dwa koryta: wewnętrzne wąskie, ok 70cm – 1m; oraz zewnętrzne – główne, szerokości ok 4-5 m. Mierzę w ten wąski kanał choć Sebastian przede mną już tu łowił. Obrotówka upada idealnie w środek koryta. Ledwo zaczęła się kręcić i uderzenie. Takie konkretne, choć jak się okazuje rybka nieco powyżej 30 cm. Wyczepiam i bez fotki wypuszczam. Dochodzę do obiecującego miejsca. Zakręt 90 stopni w lewo z głębokim dołem. Woda kręci. Poniżej na wyjściu wzdłuż nurtu leży długi pień. Rzucam najpierw wzdłuż pnia. Bez efektu. Kolejne rzuty kieruję w dołek. Jeden, drugi, kolejny....pozwalam błystce opaść głębiej i dopiero zaczynam zwijanie. Mocne przytrzymanie i w głębi szaleje król. Ryba na mocno wygiętym kiju schodzi w dół w kierunku pnia i na nieszczęście wpływa pod, zahaczając żyłkę o pień. Od mojej strony jest płytko więc wiele się nie zastanawiając wchodzę głębiej w kierunku pnia. Szybko wymanewrowuję rybę spod drzewa uwalniając żyłkę. Ryba odjeżdża i muruje. Hamulec gra, lekki kij gnie się mocno. Wołam do Sebastiana, że mam 50-taka. Przeliczyłem się nieco. Sebastian nadchodzi w chwili gdy podbieram rybę. Jest duża lecz nie aż tak jak myślałem. Szybko mierzę - tylko 45 cm, a w porównaniu do poprzedniego wydaje się sporo większy. Jest gruby i silny. Kilka fotek. Niestety zdjęcia z wypuszczania nie wyszły bo ryba postanowiła zwiać natychmiast.





Takiego dnia się nie spodziewałem! Ta rzeka jest cudowna i pewnie jeszcze nie raz mnie zaskoczy. Mamy jeszcze trochę czasu więc brniemy dalej odkrywając kolejne zakręty rzeki. Robi się wyraźnie płycej, więcej odcinków żwirowych. Mijamy nawet bobrowe żeremie. Kolejna fajna rynna tym razem pod moim brzegiem. Długi rzut w górę i w połowie uderzenie. Szybki hol – kolejny 30-tak. To 6 wyjęty dziś pstrąg.



Notuję jeszcze kilka wyjść i spadów, w tym fajnej ok 40 cm ryby. Zbliża się nasz czas, trzeba kończyć. Czeka nas jeszcze długi marsz powrotny. Wrócimy tu jeszcze. Do tego naszego małego eldorado.



Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

I znów kropki... :)

Sezon pstrągowy - małe podsumowanie

Marcowo - pstrągowo